Listy
- 22 marca 2021
- wyświetleń: 12216
Witek Szrajber: Pyra w Pszczynie
Pszczyna. Miasto fryzjerów, pięknej gwary i pysznego jadła. Kolejność tych przymiotów daleka jest od przypadkowej, ale to miasto ma do pokazania o wiele więcej. I z każdym kolejnym krokiem postawionym na chodnikach, skwerach i w parkach można je lubić tylko bardziej. Każdego przyjezdnego zadziwi, zaczaruje, czasem zasmuci, ale na pewno zaskoczy.
Pierwsza wizyta w Pszczynie, w chłodnym okresie przedświątecznym, oczywiście musiała rozpocząć się poszukiwaniem salonu fryzjerskiego. Wszak nie wypada mi zasiąść do wigilijnego stołu z grzywką sięgającą barszczu. Popularna aplikacja z mapą zaczerwieniła się obiecująco, dając nadzieję na szybkie załatwienie sprawy. Nic bardziej mylnego. W mieście, w którym salony fryzjerskie pysznią się za każdym rogiem, wejście z ulicy na pewno nie skończy się obsługą. Pierwszy, drugi, piąty... Hmmm... Może lepiej zadzwonić. Dziesiąty, szesnasty...
Nie ma szans. Jeśli nie umówisz się kilka dni wcześniej - nie licz na sukces. Od razu stwierdziłem, że pszczynianie to najlepiej uczesani ludzie na świecie. Na szczęście mogłem liczyć na wsparcie mojej frelki (choć i tak nie było to łatwe). To uratowało mój wizerunek przy stole, a i uszka łatwiej łowić z barszczu widząc, gdzie ich szukać. Teraz już wiem, że wizytę u fryzjera trzeba tutaj starannie zaplanować - cenna lekcja. Całe szczęście, że włosów już do czesania mi nie zostało zbyt dużo.
Wielkopolska gwara jest mi znana dobrze (mój wujek jest autorem słownika tejże), ale próżno uświadczyć jej w potocznych rozmowach na ulicach miast. Młode pokolenie już nie jest zainteresowane pielęgnowaniem lokalnej mowy, zastępując ją wciskającymi się wszędzie bez pardonu anglicyzmami. Internet, nomen omen - fast food’y i korporacyjny bełkot skutecznie wyparły akcent i słownik, pozostawiając najbardziej oczywiste zwroty, wtrącane nieśmiało jako koloryt bardziej, niż jako istotny element mowy.
Lecz tutaj... Nieważne, gdzie pójdziesz, wszyscy godają! Szanowny gościu, jeśli nie jesteś czujny, łatwo się zgubić w gąszczu zupełnie obcobrzmiących słów, ale... samo słuchanie rozmów przy stole brzmi w uszach jak muzyka. Można się zakochać w tym, jak szczere, prawdziwe i budujące tożsamość jest dla Ślązaków pielęgnowanie lokalnej mowy. Nie ma w tym nic sztucznego. Nie dlatego, że wypada przy starszych. Nie z błyskania starym dowcipem od wielkiego dzwonu. To integralny element kultury, komunikacji i codzienności. Ale bez obaw. Jak w restauracji sushi: jeśli chcesz jeść widelcem nikt cię stąd nie wygoni. Poza miejscowymi matuzalemami, dogadasz się z każdym i na pewno nie będziesz zdziwiony tym, co przyniesie kelner. W przypadku Wielkopolan problem może być - rzecz jasna - z pyzami, ale to nie zmartwienie: niezależnie czy dostaniesz ziemniaczane czy na parze, będzie to uczta jakich mało.
I tu jest właśnie miejsce na trzecie pierwsze zderzenie. Jestem synem kucharza. Mogę śmiało napisać, że zostałem wychowany na dobrej kuchni. Lubię próbować lokalnych smaków. Polska to duży kraj, różnorodny i bogaty we wszelkie dobrodziejstwa natury. Wiadomo jak działa nasz mózg: "jest smaczne, ale u tatowe lepsze". Tutaj pierwszy raz w swoim życiu musiałem porzucić tę złotą myśl. Co prawda pierwsze pszczyńskie kulinarne doświadczenie (choć objawienie jest lepszym słowem), dotyczyło kuchni dalekiej od lokalnej, wpadłem w zachwyt, z którego trudno mi wyjść do dziś. Dla większości pszczynian nietrudno wskazać miejsce, gdzie można zjeść dobrą pizzę. Osobiście byłem bliski uznania zaproszenia do tego miejsca za zniewagę ale... lokal, który odwiedziliśmy, urzeka od progu: wystrój i obsługa na najwyższym poziomie (choć do tego powinniśmy już przywyknąć), ale bez zbytecznego przepychu czy sztywnego zadęcia. Menu jak to w pizzerii. W każdej. I na tym podobieństwa do "każdej" się kończą. JAKOŚĆ i SMAK - żadnej tandety i szacunek dla sztuki kulinarnej. Powroty do tego miejsca zawsze będą wyczekiwanym doświadczeniem i nawet zamówienie po raz piętnasty tego samego dania, nie zostawi z uczuciem zawodu.
Prawdziwa magia dzieje się jednak w domowych kuchniach. To, co zwykle uznajemy za oczywiste, tu przestaje takie być. Bardzo wyszukana kuchnia jest jak supersamochód: wygląda dobrze, można się przejechać z wypiekami na twarzy, ale na co dzień jest absolutnie niepraktyczny. Śląska kuchnia jest jak nowa wersja czeskiej Tatry: wygląda trochę dziwnie, kapie tłuszczem, ale zrobi robotę, jak żaden inny, w najlepszym stylu. Domowe rolady wydają się wyskakiwać hurtem z dłoni, bez żadnego wysiłku. Pyzy (tak, tak - te właściwe - ziemniaczane ;) ) sprawiły, że kluski z pyrów nabrały dla mnie zupełnie nowego wymiaru. Krokiety, które da się tu zjeść, to jak mieć w ustach kawał nieba: puszyste i treściwe; chciałoby się pochłonąć jak najszybciej, ale tak, żeby jak najwięcej zostało na później. Dla mnie osobiście miejscowa kuchnia w domowym wydaniu wymagała całkowitego przedefiniowania pojęcia smacznego jedzenia. Najlepszy w tym jest fakt, że jeszcze czeka na mnie długa lista dań, których nie próbowałem. I nawet jak już przerobię wszystkie, z rozkoszą zacznę odhaczać je ponownie.
Sporo już tutaj zobaczyłem: i przepiękny stary park, i pałac, i rynek z przyległościami - to oczywiste punkty na trasie każdego turysty. Wiem już jednak, że poza oczywistościami kryje się arcybogata historia, wielkie postacie związane z regionem, ale i czekają wielkie plany wielkich zmian. Czuć to na każdym kroku, nie tylko w samej Pszczynie.
"Poznań - miasto doznań". Na pewno. Ale te już znam. Teraz przyszedł czas na nowy etap: "Pszczyna - tu się żyć zaczyna". Jestem bardzo podekscytowany. Na pewno będę się dzielić swoimi odkryciami. Pomimo, że dla większości z Was będą to rzeczy oczywiste, mam nadzieję, że moje wyprawy będą dobrą, sentymentalną wycieczką do dziecięcych czasów, kiedy to wszystko też było nowe.
Nie ma szans. Jeśli nie umówisz się kilka dni wcześniej - nie licz na sukces. Od razu stwierdziłem, że pszczynianie to najlepiej uczesani ludzie na świecie. Na szczęście mogłem liczyć na wsparcie mojej frelki (choć i tak nie było to łatwe). To uratowało mój wizerunek przy stole, a i uszka łatwiej łowić z barszczu widząc, gdzie ich szukać. Teraz już wiem, że wizytę u fryzjera trzeba tutaj starannie zaplanować - cenna lekcja. Całe szczęście, że włosów już do czesania mi nie zostało zbyt dużo.
Wielkopolska gwara jest mi znana dobrze (mój wujek jest autorem słownika tejże), ale próżno uświadczyć jej w potocznych rozmowach na ulicach miast. Młode pokolenie już nie jest zainteresowane pielęgnowaniem lokalnej mowy, zastępując ją wciskającymi się wszędzie bez pardonu anglicyzmami. Internet, nomen omen - fast food’y i korporacyjny bełkot skutecznie wyparły akcent i słownik, pozostawiając najbardziej oczywiste zwroty, wtrącane nieśmiało jako koloryt bardziej, niż jako istotny element mowy.
Lecz tutaj... Nieważne, gdzie pójdziesz, wszyscy godają! Szanowny gościu, jeśli nie jesteś czujny, łatwo się zgubić w gąszczu zupełnie obcobrzmiących słów, ale... samo słuchanie rozmów przy stole brzmi w uszach jak muzyka. Można się zakochać w tym, jak szczere, prawdziwe i budujące tożsamość jest dla Ślązaków pielęgnowanie lokalnej mowy. Nie ma w tym nic sztucznego. Nie dlatego, że wypada przy starszych. Nie z błyskania starym dowcipem od wielkiego dzwonu. To integralny element kultury, komunikacji i codzienności. Ale bez obaw. Jak w restauracji sushi: jeśli chcesz jeść widelcem nikt cię stąd nie wygoni. Poza miejscowymi matuzalemami, dogadasz się z każdym i na pewno nie będziesz zdziwiony tym, co przyniesie kelner. W przypadku Wielkopolan problem może być - rzecz jasna - z pyzami, ale to nie zmartwienie: niezależnie czy dostaniesz ziemniaczane czy na parze, będzie to uczta jakich mało.
I tu jest właśnie miejsce na trzecie pierwsze zderzenie. Jestem synem kucharza. Mogę śmiało napisać, że zostałem wychowany na dobrej kuchni. Lubię próbować lokalnych smaków. Polska to duży kraj, różnorodny i bogaty we wszelkie dobrodziejstwa natury. Wiadomo jak działa nasz mózg: "jest smaczne, ale u tatowe lepsze". Tutaj pierwszy raz w swoim życiu musiałem porzucić tę złotą myśl. Co prawda pierwsze pszczyńskie kulinarne doświadczenie (choć objawienie jest lepszym słowem), dotyczyło kuchni dalekiej od lokalnej, wpadłem w zachwyt, z którego trudno mi wyjść do dziś. Dla większości pszczynian nietrudno wskazać miejsce, gdzie można zjeść dobrą pizzę. Osobiście byłem bliski uznania zaproszenia do tego miejsca za zniewagę ale... lokal, który odwiedziliśmy, urzeka od progu: wystrój i obsługa na najwyższym poziomie (choć do tego powinniśmy już przywyknąć), ale bez zbytecznego przepychu czy sztywnego zadęcia. Menu jak to w pizzerii. W każdej. I na tym podobieństwa do "każdej" się kończą. JAKOŚĆ i SMAK - żadnej tandety i szacunek dla sztuki kulinarnej. Powroty do tego miejsca zawsze będą wyczekiwanym doświadczeniem i nawet zamówienie po raz piętnasty tego samego dania, nie zostawi z uczuciem zawodu.
Prawdziwa magia dzieje się jednak w domowych kuchniach. To, co zwykle uznajemy za oczywiste, tu przestaje takie być. Bardzo wyszukana kuchnia jest jak supersamochód: wygląda dobrze, można się przejechać z wypiekami na twarzy, ale na co dzień jest absolutnie niepraktyczny. Śląska kuchnia jest jak nowa wersja czeskiej Tatry: wygląda trochę dziwnie, kapie tłuszczem, ale zrobi robotę, jak żaden inny, w najlepszym stylu. Domowe rolady wydają się wyskakiwać hurtem z dłoni, bez żadnego wysiłku. Pyzy (tak, tak - te właściwe - ziemniaczane ;) ) sprawiły, że kluski z pyrów nabrały dla mnie zupełnie nowego wymiaru. Krokiety, które da się tu zjeść, to jak mieć w ustach kawał nieba: puszyste i treściwe; chciałoby się pochłonąć jak najszybciej, ale tak, żeby jak najwięcej zostało na później. Dla mnie osobiście miejscowa kuchnia w domowym wydaniu wymagała całkowitego przedefiniowania pojęcia smacznego jedzenia. Najlepszy w tym jest fakt, że jeszcze czeka na mnie długa lista dań, których nie próbowałem. I nawet jak już przerobię wszystkie, z rozkoszą zacznę odhaczać je ponownie.
Sporo już tutaj zobaczyłem: i przepiękny stary park, i pałac, i rynek z przyległościami - to oczywiste punkty na trasie każdego turysty. Wiem już jednak, że poza oczywistościami kryje się arcybogata historia, wielkie postacie związane z regionem, ale i czekają wielkie plany wielkich zmian. Czuć to na każdym kroku, nie tylko w samej Pszczynie.
"Poznań - miasto doznań". Na pewno. Ale te już znam. Teraz przyszedł czas na nowy etap: "Pszczyna - tu się żyć zaczyna". Jestem bardzo podekscytowany. Na pewno będę się dzielić swoimi odkryciami. Pomimo, że dla większości z Was będą to rzeczy oczywiste, mam nadzieję, że moje wyprawy będą dobrą, sentymentalną wycieczką do dziecięcych czasów, kiedy to wszystko też było nowe.
Komentarze
Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu pless.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.